Fermentacja, gnicie, czerstwienie, wysychanie, jełczenie, brrr… – niezbyt dobrze kojarzą się te słowa, ale nie zmienia to faktu, że bez wyjątku opisują to, co dzieje się ze świeżą, nieprzetworzoną żywnością. Kochamy smak świeżych warzyw i owoców, gorącego pieczywa czy pachnącej świeżością wędliny. A jednak produkcja artykułów spożywczych w dzisiejszej dobie polega głównie na wymyślaniu sposobów przedłużania tzw. terminu przydatności do spożycia. Jakie konsekwencje wynikają z tego dla przeciętnego konsumenta?
Tu małą dygresja: wiele osób sądzi, że fraza na opakowaniu „Najlepiej spożyć przed” oznacza, że po podanej dacie budyń, dżem czy ciastka należy jedynie zutylizować. Tymczasem są one nadal jadalne, jednak mogą nie mieć już takich walorów smakowych, jak produkty przed nią
Długi termin ważności musi zostać określony zgodnie z przepisami
Inna sprawa, czy producenci nie przesadzają z podawaniem tego czy innego terminu? Niewątpliwie nasze wrażenia smakowe zależą także od jakości produktu – mówiąc szczerze, wiele z nich przed terminem ważności smakuje o wiele gorzej niż inne po terminie. Jednak umieszczenie informacji o żywieniowej deadline wynika z surowych przepisów i norm dotyczących produktów spożywczych – nie opłaca się fałszować informacji na opakowaniu.
Znacznie ciekawsza będzie informacja o tym, jakiego sposobu wytwórca użył do zapewnienia sobie tak długiego okresu ważności
Tu dochodzimy do sedna – ile wartości odżywczych maja w sobie produkty, które mogą leżeć na sklepowych półkach przez kwartał, a może nawet przez pół roku? Rozmaite metody przedłużania żywotności mogą chronić żywność przed zepsuciem, a nawet wzmacniać to, co najczęściej decyduje o wyborach konsumenta, czyli idealny smak. Jednak większość z nich pozbawia naszą dietę ważnych składników odżywczych – witamin, flory bakteryjnej czy mikroelementów.
Jak uzupełnić braki wynikające z utrwalania żywności?
Największe spustoszenia w zestawie dobroczynnych składników czyni sterylizacja (np. Ultra High Temperature Process, czyli znany kartonów z mlekiem napis UHT). Dlatego nie powinniśmy spożywać wyłącznie przetworzonej żywności lub uzupełniać ją suplementami diety. Tyle że tutaj znowu problem stanowią… konserwanty, dodawane do tanich i mało wartościowych produktów. Dlatego warto postawić na sprawdzone linie do suplementacji, takie jak np. Solgar, które zamiast nazwy reklamowo-handlowej posiadają na etykiecie nazwę suplementowanej substancji.
Nawet pasteryzacja nam nie pomaga. A co dopiero konserwanty!
Nawet uznawana przez wielu fachowców i gospodynie domowe za naturalną metoda pasteryzacji niszczy większość wartościowych składników owoców i warzyw, więc domowe konfitury (pycha!) nie dostarczą nam tego, co owoce świeże lub przerobione bez termizacji. A co dopiero konserwanty – używane do przechowywania np. jabłek czy pomarańczy substancje takie jak xx na sto procent razem z grzybami i mikroorganizmami odpowiadającymi za procesy gnilne usuną z każdego owocu również użyteczne enzymy. Substancje do konserwowania występujące pod kryptonimami od E 220 -doE 228, czyli siarczyny, stosowane w konserwach, sokach owocowych, winie i oraz przy kandyzowaniu niszczą w organizmie konsumenta witaminę B1 (przy okazji przyczyniając się do bólu głowy, który towarzyszy degustacji Mamrota).